Najnowsze
Nie wiem, jak to się stało, ani co mną kierowało, że nie podzieliłem się w ubiegłym roku wrażeniami z trasy koncertowej Natalii Kukulskiej promującej jej ostatni album „Ósmy Plan”. A trochę pojeździłem po Polsce – byłem m. in. w Katowicach, Opolu i Poznaniu. Nadarza się jednak znakomita okazja, bo oto 21 marca w warszawskiej Stodole odbył się urodzinowy koncert Natalii, który przyciągnął fanów artystki z najodleglejszych zakątków Polski. I ja tam byłem, drinka się napiłem. Co usłyszałem, co zobaczyłem?
Przed otwierającym koncert „Pióropuszem” na sali rozległy się salwy śmiechu. Na ekranach odtworzono klip do „Sexi Flexi” z nowym tekstem, dowcipkującym z wieku, w jaki niedawno weszła Natalia. Podobno był to celowy zabieg złośliwców, którzy (pamiętacie poplamioną sukienkę Edyty Górniak przed występem na polskich preselekcjach do Eurowizji?) chcieli zbić z pantałyku artystkę. Rozproszyć. Wpłynąć na jakość występu. Nie udało się. Kukulska mogłaby zostać stewardessą – zachowuje zimną krew nawet w sytuacjach awaryjnych, o czym wkrótce mieliśmy się przekonać.
W Stodole zabrzmiał materiał z „Ósmego Planu” (album recenzowałem i polecałem tutaj: http://www.mjuzz.pl/artystka-poprzednio-znana-jako-natalia-kukulska/). Mocno taneczna, zahaczająca o latino wersja "W nosie" wzbudziła we mnie chęć do pląsów. Na koncercie zawsze warto się dobrze ustawić – jeśli wokół nas jest raczej statycznie, pozostaje własna inwencja. Tym bardziej się cieszę, że moje towarzystwo dopisało – co potańczyliśmy, to nasze A powodów, by się ruszać, Natalia dostarcza mnóstwo. Myślę sobie, że na tym koncercie odnalazłyby się nawet dziewczęta w białych kozakach – nowa wersja "Fantasies" może śmiało podbijać parkiety osiedlowych klubów.
Pojawiły się smakowite nowe wersje „Piosenki światłoczułej” czy filmowego hiciora „Wierność jest nudna”. Dodatkowych wrażeń dostarczyły mashupy z wplecionymi fragmentami "Kamieni" czy "This is What it Feels Like" z repertuaru Banks. Ach jak ja to lubię!
Najważniejszym jednak punktem koncertu – wiem, że nie tylko dla mnie – była sentymentalna podróż do dawnych melodii. Na facebookowym fanpage’u Natalii został ogłoszony plebiscyt: wybieraliśmy trzy utwory z wcześniejszych albumów, które zamarzyło nam się usłyszeć ponownie. Trzy z największą ilością głosów miały wybrzmieć w Stodole. Juhuuu! Zostały wybrane wszystkie moje typy Wspomnienia wróciły…
Subtelna wersja „Przychodzimy tylko raz” z albumu „Autoportret”. Ciary. Mocno niedoceniony singiel. Pamiętam, jak mój kuzyn – po obejrzeniu klipu – stwierdził, że Kukulska chce być czarniejsza od murzynki. Może i chciała. W teledysku była co najwyżej mulatką.
Okazało się również, że najbardziej rhythm’n’bluesowy numer w karierze Natalii – „Niepotrzebny” – można zagrać w wersji gitarowej. No dobra, efekt Destiny's Child zrobił ksylofon Pamiętam spektakularny układ choreograficzny podczas ogromnej trasy koncertowej „Piknik Era z Natalią”. Co się dziś stało z tą żwawą dziewczyną wywijającą krzesłami? Czy ktoś ją widział? Śmiechy śmiechami – nowy aranż powalił mnie na kolana.
Wreszcie crème de la crème. Czas mojego liceum. Wielka wakacyjna awantura. Moja przyjaciółka razem ze swoją koleżanką wypoczywały w Rowach. Przyjechałem z namiotem, rozbiłem go koło daczy, w której mieszkały dziewczyny. Byłem podekscytowany nowym singlem z płyty „Światło”. Nie przyjmując do wiadomości, że ktoś może nie podzielać mojego zachwytu, męczyłem koleżanki „Dalekim brzegiem”. Nie przekonały się. Co więcej – zaczęły udowadniać wyższość Edyty Bartosiewicz i Kasi Nosowskiej nad Natalią Kukulską. Jak lew broniłem swojej idolki. Gdy doszedłem do wniosku, że konsensusu nie osiągniemy, złożyłem namiot i wykrzykując, że „nie mamy w takim razie o czym rozmawiać”, wyjechałem. Nie odzywaliśmy się do siebie przez resztę wakacji.
„Daleki brzeg” po 20 latach zabrzmiał magicznie. Śpiewali wszyscy. Muszę przyznać, że to był jeden z najbardziej wzruszających momentów tego wieczoru.
Specjalnymi gośćmi koncertu byli Wojciech Pilichowski i Ryszard Sygitowicz. To z nimi Natalia zaczynała. Wbrew słowom piosenki, przyszli kolejny raz. I przypomnieli stare czasy. Sentymentalnie się zrobiło
Od początku jednak dawało się wyczuć atmosferę spisku. Pastisz „Sexi Flexi” to przy tym pikuś. Bo nagle skończył się prąd. Po prostu. I to w najbardziej gorącym momencie – tam, gdzie „W biegu” przeistacza się w moje ukochane „My”. Tam, gdzie euforia dopada nawet najbardziej znudzonego słuchacza. Bez prądu wiele się nie zwojuje. Zwłaszcza na koncercie. Chyba że artystka jest urodzoną performerką i zaczyna śpiewać do megafonu. Taka wersja „Pół na pół” jeszcze się nigdy nie zdarzyła. Kukulska pojechała po bandzie. Zastanawiałem się, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby megafonu nie było? Może rulon z setlisty?
Chwała Natalii i jej muzykom, że nie pokusili się o żaden benefis i odgrywanie pierwszej płyty (ostatnio stało się modne przypominanie przez niektóre wokalistki ich debiutanckich albumów). Pewnie marketingowo takie pomysły są nośne, ale artystycznie niekoniecznie. Oby więcej tak mądrze pomyślanych jubileuszy.